Gdy jako młody chłopak w wieku 14 lat przyszedłem na stadion
Polonii Bytom, cieszyłem się ze zwycięstwa w pierwszym z barażowych meczów o
awans do ówczesnej II ligi ze Szczakowianką Jaworzno. Mecz zakończył się
wynikiem 1:0 a on zdobył jedyną bramkę z rzutu wolnego. Facet średniego
wzrostu, szczupłej postury i lekko łysiejącej blond czuprynie. Wtedy patrzyłem
na niego przez pryzmat Roberto Carlosa. Nie ze względu na pozycję, siłę strzału
czy nawet karnację. Biegał jak ta pchła na boisku z charakterystyczną ,,6” na
plecach. Bardzo szybko zaskarbił sobie sympatię bytomskiej publiczności i coraz częściej po meczach skandowałem razem
z trybuną zakrytą małym, zardzewiałym daszkiem, jego nazwisko.
W zimny, lutowy wieczór czekałem na tramwaj linii… 6, co
ciekawe, zastanawiałem się jak wypadnie inauguracja Ekstraklasy w Bytomiu.
Zainstalowano przecież sztuczne oświetlenie, podgrzewaną murawę i do tego mecz
z Zagłębiem Sosnowiec. Emocje gwarantowane.
Po przeczekaniu swojego w kolejce, ledwo co zmieściłem się
na górnych schodach, kiedy usłyszałem gwizdek sędziego. Chwilę później leżało
na mnie dziesięciu innych kibiców a gdzieś w luce ich ubrań, widziałem blond
czuprynę biegnącą w stronę ławki rezerwowych, klepiącą się jednocześnie po
czole.