Gdy jako młody chłopak w wieku 14 lat przyszedłem na stadion
Polonii Bytom, cieszyłem się ze zwycięstwa w pierwszym z barażowych meczów o
awans do ówczesnej II ligi ze Szczakowianką Jaworzno. Mecz zakończył się
wynikiem 1:0 a on zdobył jedyną bramkę z rzutu wolnego. Facet średniego
wzrostu, szczupłej postury i lekko łysiejącej blond czuprynie. Wtedy patrzyłem
na niego przez pryzmat Roberto Carlosa. Nie ze względu na pozycję, siłę strzału
czy nawet karnację. Biegał jak ta pchła na boisku z charakterystyczną ,,6” na
plecach. Bardzo szybko zaskarbił sobie sympatię bytomskiej publiczności i coraz częściej po meczach skandowałem razem
z trybuną zakrytą małym, zardzewiałym daszkiem, jego nazwisko.
W zimny, lutowy wieczór czekałem na tramwaj linii… 6, co
ciekawe, zastanawiałem się jak wypadnie inauguracja Ekstraklasy w Bytomiu.
Zainstalowano przecież sztuczne oświetlenie, podgrzewaną murawę i do tego mecz
z Zagłębiem Sosnowiec. Emocje gwarantowane.
Po przeczekaniu swojego w kolejce, ledwo co zmieściłem się
na górnych schodach, kiedy usłyszałem gwizdek sędziego. Chwilę później leżało
na mnie dziesięciu innych kibiców a gdzieś w luce ich ubrań, widziałem blond
czuprynę biegnącą w stronę ławki rezerwowych, klepiącą się jednocześnie po
czole.
Z racji bycia bytomianinem, Polonia wchodziła mi z każdym
rokiem coraz mocniej w krew a ten gość budził coraz większą sympatię. Chęć
podania mu dłoni, stawała się marzeniem do zrealizowania.
Kiedy zaczynałem pracę w 2010 roku w Polonii Bytom,
zastanawiałem się, jak to będzie, kiedy wejdzie do tego pokoju postać najbardziej przeze mnie
wyczekiwana. Ciekawił mnie fakt, czy prywatnie naprawdę jest tak w
porządku facetem, jaką ma wśród kibiców opinię. W tamtym czasie akurat zdarzało
się, że zawodnicy, których na boisku najbardziej ceniłem, zlewali moje prośby o
wywiady, tłumacząc się brakiem chęci. Po tygodniu pracy on nadal się nie
pojawił a ja codziennie podążając ul. Dworcową do biura, zastanawiałem się,
czy to akurat będzie ten dzień.
Kiedy w środowe pochmurne południe, po trzech tygodniach
pracy, miałem jako najmłodszy wybrać się po pierogi do Lwowiaków, wychodząc o
mało co drzwiami nie przywaliłem osobie będącej po drugiej stronie. Facet był
wyraźnie zszokowany a jego łysiejąca czupryna po krótkim powiewie opadła na
opalone czoło. Oczy bez wyrazu spojrzały na mnie, usłyszałem jedynie
,,ostrożnie młody”. Podaliśmy sobie ręce i wróciłem do pokoju, w którym
asystentka zarządu poprosiła mnie o jeszcze jedną porcję pierogów. ,,Kup
Jackowi ruskie na mój koszt” - krzyknął zza ściany mój szef.
,,Panie Jacku, mogą być ruskie?” – zapytałem nieśmiało.
Blondyn na oko po trzydziestce nawet na mnie nie spojrzał, wręcz mnie zlekceważył.
Powtórnie zadałem pytanie i znów nie doczekałem się odpowiedzi. Kiedy za
trzecim razem zdążyłem powiedzieć ,,Panie…” gość spojrzał na mnie z pogardą i
wydusił z siebie ,,jeszcze raz powiesz do mnie Panie Jacku, to się naprawdę
wkurwię”. Wyciągnął do mnie dłoń i stanowczo zakomunikował ,,Jacek jestem”.
Odwzajemniłem oczywiście gest, będąc w ciężkim szoku. ,,Nie mam ochoty na
pierogi, nie słuchaj szefa” – z uśmiechem dodał.
Bezpośredniość okoliczności w jakich się poznaliśmy, nie
dawała mi spokoju do końca dnia. Za każdym razem gdy pojawiał się w biurze,
rzucił coś kąśliwego w kierunku szefa bądź nas w dziale marketingu, jednak miał
w sobie to ,,coś”, co potrafiło w moment rozładować najczarniejszą atmosferę.
Kilka tygodni później, gdy sezon chylił się ku końcowi
spekulowano na temat przyszłości kapitana Polonii Bytom. Wszyscy byliśmy
przekonani, że przedłuży swój kontrakt o kolejne 12 miesięcy. Jak grom z
jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że nie ma dla niego miejsca w drużynie.
Jeżeli chce pozostać w Polonii, to tylko w roli asystenta trenera. Ciężko
wspomina się tamten okres, gdy w człowieku, który zakładał z werwą koszulkę z
niebiesko-czerwonym herbem, nagle coś zgasło. Ktoś zadecydował za niego, że w
Polonii Bytom już nie zagra. Podczas ostatniego meczu u siebie z Polonią
Warszawa, gdy opuszczał boisko, podszedł pod trybunę i wymownie przedłużył
swoje zejście z murawy. Już wtedy wiedzieliśmy, że człowiek, dzięki któremu
Polonia dwukrotnie zajęła 7. miejsce w Ekstraklasie, nie widzi dla niego
miejsca w zespole na przyszły rok.
Kiedyś przyszedł do nas w pierwszym tygodniu po wznowieniu
zajęć. Był już członkiem sztabu szkoleniowego, więc próbowałem zrobić z nim
wywiad na temat wrażeń pracy w roli szkoleniowca i wiecie jak długa była rozmowa?
Jacku, jak wrażenia po kilku dniach bycia asystentem
pierwszego trenera?
Szczerze? Chujowe.
Najbardziej bolesnym był fakt zorganizowania benefisu z
nagłówkiem ,,kandydat na prezydenta zaprasza na”. Oczywiście ,,bytomska szóstka”
była jedną z ostatnich osób, które dowiedziały się o swoim benefisie. Miał on
być zorganizowany i koniec. Co z tego, że przyszło niewiele ponad 900 kibiców? Że
Jacek był w tym dniu człowiekiem o szerokim uśmiechu, która w głębi duszy miała
kampanię wyborczą w głębokim poważaniu? Odbyło się i już. Trener szczerze z
uśmiechem poklepał go po plecach po zejściu z boiska, ciesząc się, że pozbył
się ciężaru, jaki niewątpliwie mu przeszkadzał.
Trzeba było jednak zagryźć zęby i wziąć się do roboty,
użalanie się nad sobą nie było w jego naturze. Skłonność do wywiadów też. Naprawdę
można było się nieźle naprosić, żeby przekazał swoją opinię do oficjalnego
serwisu, bo zazwyczaj słyszałem ripostę ,,ja nic nie wiem, ja tu tylko sprzątam”.
W końcu doczekał się chwili, w której został pierwszym
trenerem bytomskiego Klubu. Pamiętam jak dziś, że nie pracując już na co dzień w
klubie, zastrzegłem chłopakom z biura, że wywiad z Jackiem jako trenerem jest
mój. Nawet nie dał się długo namawiać i pogadaliśmy sobie dobre 40 minut. O
wszystkim. Jak zaczynał, kogo najbardziej cenił, co utkwiło mu w pamięci z lat
gry. Wypowiedział jednak zdanie, które dziś nabrało mocy rzeczywistej.
,,Zdaję sobie sprawę, że doszedłem do ostatniego etapu mojej
pracy w Polonii Bytom, po tym, nie ma już nic”.
Bolesnym jest fakt, że nie potrafiono po raz drugi docenić
pracy włożonej w rozwój klubu. Znowu to sławne powiedzenie ,,nie
ma ludzi niezastąpionych” zostało brutalnie wcielone w życie. Co z tego, że po trzech latach solidnych batów
i porażek można było w końcu cieszyć się z wyników 4:0, 3:0 czy 3:1.
Stało się. W sobotę Polonia przegrała z Zagłębiem Sosnowiec
a były już trener obejrzał mecz w towarzystwie rodziny i znajomych na zniczu,
za jedną z bramek. Z dala od sektora vip.
Rzadko się zdarza, by w tych czasach zawodnik wykazał się
taką lojalnością wobec klubu. Na palcach jednej ręki można wymienić nazwiska
graczy przywiązanych do barw klubowych, w których grają. W dobie futbolu, gdzie
liczy się przede wszystkim kasa, to gdzie grasz, nie ma większego znaczenia. W
tym przypadku miało.
Dzięki za wszystko i to wypowiem na przekór, z dozą mega
szacunku, PANIE TRENERZE (pewnie odpowiedziałbyś w swoim stylu – spierdalaj).
Za awans do II ligi i Ekstraklasy, za odprawę z zawodnikami
na Widzewie w 2008 roku, za dwa gole z Piastem Gliwice po wejściu na boisko, za
rzut karny z Jagiellonią, za to, że ochrzaniłeś mnie gdy śmiałem odezwać się do
Ciebie per Pan i za wiele rzeczy, których nie jestem w stanie wymienić. Jestem
przekonany, że jeszcze długo nikt nie zdecyduje się założyć trykotu z numerem
,,6” na plecach. To numer, jak dotychczas, ikony XXI wieku Polonii Bytom. To
numer Jacka Trzeciaka.
P.S. Kwestia poruszenia pewnych faktów w tym tekście zawiera subiektywne spojrzenie autora, który bierze pełną odpowiedzialność za napisaną treść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz