czwartek, 11 października 2012

Dębowa w beczułce i paszteciki z konferencji - wspomnień cz.8

Następnego dnia byłem szczęśliwy, że obudziłem się w swoim łóżku. Bez chwili namysłu zadzwoniłem do Adriana, by dowiedzieć się jak wróciłem do domu. Na szczęście po drugim drinku był jeszcze trzeci a później zamówiona taksówka, która zawiozła nas do domu. W niedzielne południe człowiek mógł z satysfakcją odpocząć, ale nie w 100%. Trzeba było napisać obszerną relację na stronę z minionej imprezy. Zjadłem więc obiad i czym prędzej wziąłem się do roboty. Poprawki skończyłem po około 40 minutach. Adrian wrzucił także kilka galerii na stronę. ,,Dzień z Polonią Bytom" można było uznać za zakończony. 

Walka o pozostanie w Polonii nadal trwała. Miałem wrażenie, że niczym bokser na ringu wygrywałem kolejne rundy, ale bałem się ostatecznego werdyktu sędziów.


Półtorej tygodnia później w niezwykle deszczową środę, jak co dzień zjawiłem się nieco spóźniony do pracy. W pokoju przy ul. Piekarskiej po prawej stronie biurko miał Adrian, na wprost Marek a po lewej swoje siedzisko miałem ja i Teiko. Zawsze pozostawało kwestią, kto będzie pierwszy, ten siądzie przy ścianie. Bardziej spóźnialski siadał bliżej Marka, co groziło spoglądaniem w ekran monitora. Z racji, że Teiko lubi wyspać się bardziej niż ja, zazwyczaj byłem bardziej uprzywilejowany.

O godzinie 11:00 Marek wyszedł na spotkanie. 15 minut później zadzwonił do mnie i powiedział ,,Rafał podejdź do Kofeiny, musimy pogadać". Bez zastanowienia wyłączyłem komputer i wyszedłem z biura. Wyczułem jego ton. Nie pracowałem z nim długo, ale wiedziałem, że nie mogę spodziewać się dobrych wiadomości. Z ul. Piekarskiej do Kofeiny znajdującej się na ul. Dworcowej było około 10 minut drogi. Jednak wtedy, miałem wrażenie, że idę już pół dnia. Niecierpliwość i obawa przed tym co usłyszę, strasznie mnie paraliżowały. 
Gdy wszedłem do lokalu, po lewej stronie przy trzyosobowym stoliku siedział Marek z jakimś brodatym facetem. ,,Rafał, to jest Andrzej" przedstawił mnie gościowi. Usiadłem i czekałem co powie. ,,Z racji tego, że sierpień nam ucieka a wiemy obaj, do kiedy z nami pracujesz, postanowiłem Ci pomóc". Miałem wszystkiego dosyć. ,,Andrzej ma swoją firmę i rozwozi po sklepach napoje, alkohole i różne produkty. Po zakończeniu pracy w Polonii, jakiś czas możesz szukać zajęcia. Mamy dla Ciebie zatem alternatywę". Czułem w środku zażenowanie ale też doceniłem fakt, że mimo wszystko chce pomóc. Andrzej wydawał się sympatycznym gościem, który szczegółowo opisał mi, jak moja praca miałaby wyglądać. Po około godzinie zakończyliśmy spotkanie a na mojej twarzy malował się lekko wymuszony uśmiech. Z Polonii Bytom, gdzie miałem szansę rozwoju, przejść do firmy i jeździć z alkoholem po sklepach - to nie był mój szczyt marzeń. I nie dlatego, że uważam się za kogoś lepszego. Po prostu miałem swój pomysł na życie i ta propozycja kompletnie nie wchodziła w grę. Facet, którego poznałem był niezwykle przyjaźnie nastawiony i na pewno byłby dobrym szefem. Zacisnąłem jednak zęby i powiedziałem sobie, że poczekam na dalszy rozwój zdarzeń.

Wróciłem do biura i opowiedziałem o wszystkim Adrianowi, któremu również humor zdecydowanie się pogorszył. Zwłaszcza po ,,Dniu z Polonią" nasze relacje zdecydowanie się zacieśniły i jeśli miałbym wskazać osobę, która jako pierwsza wstawiłaby się za moim pozostaniem bez względu na konsekwencje, byłby nią ,,człowiek z grzywką". 
Pracowaliśmy zazwyczaj do 17:00. Była godzina 15:00 kiedy Marek wrócił z długiej rozmowy z szefostwem. Przez pół godziny nie odezwał się nawet słowem. 
Dopiero później tajemniczym głosem powiedział ,,Rafał wejdź na stronę wódki Dębowa". Jak chciał, tak zrobiłem. Znalazłem dział rodzaje. ,,Znajdź tam taką w beczułce". ,,Widzę, ale 3 litry to prawie 400zł" odpowiedziałem. ,,To dobrze. Od dzisiaj wisisz mi taką". Nie chciałbym widzieć swojej konsternacji na twarzy w tamtym momencie. 
,,Dlaczego?" zapytałem. ,,Bo nie musisz szukać nowej pracy ani przechodzić do Andrzeja. Zostajesz z nami" oznajmił. Zamarłem. Chwilę później, poczułem wielką ulgę i szeroki uśmiech Adriana.



Do dziś Dębowej nie kupiłem, ale jeszcze przyjdzie na to czas.

***

Na 18 września zaplanowane były Najstarsze Derby Śląska - mecz z Ruchem Chorzów przy ul. Olimpijskiej. Spotkanie niezwykle ważne dla kibiców obydwu drużyn a dla mnie szczególnie. 

Wychowałem się w Łagiewnikach. Jedynej dzielnicy w Bytomiu, w której dominują kibice chorzowskiej drużyny. Tam chodziłem do podstawówki, również do gimnazjum, mimo przeprowadzki w 2002 roku na inną bytomską dzielnicę - Rozbark. Jednak nie zważając na otoczenie, w którym się obracałem, mimo kolegów z klasy, którzy zaczęli zbierać plakaty Ruchu i podpisy na nich, zawsze wychodziłem z założenia, że skoro mieszkam w Bytomiu, to muszę kibicować drużynie z tego miasta. 

Były jednostki w gimnazjum, które jeździły na mecze Polonii i często wychodziły z ukrycia, jak np. w 2005 roku, kiedy w ostatnim spotkaniu rundy jesiennej Poloniści wygrali z Ruchem 2:1. Radość była niesamowita. I nie przeszkadzały w tym nawet popisane drzwi z domu.

Prawie pięć lat później kolejny raz miał się odbyć wielki mecz. W Ekstraklasie było ich już kilka. Albo remisy, albo wygrywał Ruch. Przyszła pora na zwycięstwo.

Zdecydowaliśmy w biurze, że na mecz robimy tzw. ,,pompkę". Szum medialny, by każdy kibic obydwu zespołów nie mógł się doczekać pierwszego gwizdka. Same wywiady piłkarzy o tym, że motywacji nie potrzebują, nie wystarczały. Zorganizowaliśmy zatem konferencję, z udziałem obydwu trenerów a także kapitanów. Miała się odbyć o godzinie 12:00 w centrum konferencyjnym ,,Liberty". O 11:50 zjawili się przedstawiciele Polonii, trener Jurij Szatałow oraz jej kapitan, Peter Hricko. Goście chyba jednak konferencję potraktowali z przymrużeniem oka. O 12:15 Marek dzwonił do Wojciecha Grzyba, gdzie są, bo dziennikarze czekają zniecierpliwieni. Gracz ,,Niebieskich" ze spokojem odpowiedział, że miał coś do załatwienia i wkrótce będą. 10 minut później dotarli. Wspomniany kapitan Ruchu a także szkoleniowiec Waldemar Fornalik, obecny selekcjoner kadry narodowej. Pytań było sporo, ja również zdobyłem się na mały dyskurs z trenerem Szatałowem. 

Najbardziej jednak z konferencji zapamiętałem  przepyszne paszteciki, które na srebrnej tacy kusiły każdego z dziennikarzy. Razem z Adrianem zadbaliśmy o to, by nie mieli zbyt dużego wyboru. 
Konferencja zrobiła swój szum medialny, plakaty obiegły miasto i internetowe portale. Pozostało odliczać do pierwszego gwizdka. W dzień meczu, kiedy przyszedłem do biura niecałe 3 godziny przed gwizdkiem, by sprawdzić, czy są wszystkie akredytacje i listy, czułem coraz bardziej ogarniające mnie napięcie. Wyobrażałem sobie, co przeżywają moi znajomi z Łagiewnik. Wielu z nich tego dnia, miało zasiąść w klatce kibiców gości. Tym razem jednak chciałem być górą. Z podniesioną głową spotkać ich i z satysfakcją rozmawiać o meczu. Gdy przyjechaliśmy na stadion, wszystko było już przygotowane. Siatki w bramkach, pomalowane linie a także rozstawione kamery i mikrofony. Tego dnia, była relacja na żywo w Canal+. 

Moim zadaniem było jak zawsze zrelacjonować spotkanie na żywo. Zasiąść z innymi dziennikarzami na trybunie prasowej i opisywać to, co dzieje się na boisku. W drodze do pokoju prasowego, by sprawdzić czy wszystko w porządku, dało się wyczuć napiętą atmosferę i oczekiwanie na pierwsze zwycięstwo w derbach. Pamiętam, że na schodkach przy szatni minąłem naszego kierownika drużyny, z którym dosyć mocno przybiłem ,,pionę" i zapytałem, czy dziś z nimi wygramy, na co kiero odpowiedział ,,Rafał, jebniemy ich!".

Gwizdek sędziego i zaczęło się. Obok mnie siedział kumpel Michał, z którym od jakiegoś czasu zawsze oglądam mecze domowe, a także Pan Wacek Kruczkowski, który na loży prasowej ma swoje stałe miejsce. Sam mecz był niezwykle zacięty, aż nadeszła 51 minuta.



Jarecki główką kapitalnie strzelił  po długim rogu a ja znów przeżyłem moment, z którego nie pamiętam zbyt dużo. Wiem tylko, że wszyscy wyskoczyliśmy do góry i zaczęliśmy skakać i wydzierać się z radości. Słychać było głos Pana Wacka ,,Jeeesst" i naszą podrasowaną wersję ,,Jeeeest kuurrwaaaaa". Wszyscy utonęliśmy we wzajemnych objęciach a gdy zajęliśmy z powrotem swoje miejsca, dostrzegłem jedynie konsternację i lekkie oburzenie reszty dziennikarzy a zwłaszcza kolegi obok z serwisu Sportslaski.pl.
W momencie widziałem miny znajomych, którzy są w sektorze gości bądź oglądają mecz w telewizji.
Sędzia zagwizdał po raz ostatni i sukces, o którym marzyłem tyle czasu, w końcu się ziścił.
Był chłodny wrześniowy wieczór, ale ja uważałem się za najszczęśliwszego człowieka na świecie. Po powrocie do domu dostawałem kąśliwe sms-y typu ,,udało Wam się" albo ,,w końcu wygraliście". 
Miałem to jednak gdzieś.

Umacniałem swoją rolę w marketingu Polonii Bytom i cieszyłem się kolejnym sukcesem zarówno naszego działu, jak i drużyny.


P.S. W kolejnej części obiecana wyprawa Tico do Warszawy i kulisy Benefisu byłego kapitana.

P.S.2. Stadion Polonii Bytom się należy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz