piątek, 5 października 2012

Impossible w Polonii is nothing - wspomnień cz.7


Najpierw wraz z drużynami grającymi o 3 miejsce udaliśmy się na boczne - trawiaste boisko przy Olimpijskiej. Miały zmierzyć się ze sobą zespoły ZG Piekary i KWK Bobrek-Centrum. Gdy doszliśmy do celu, okazało się, że boisko kompletnie nie nadaje się do gry. Trawa nieskoszona, siatki nie zostały nałożone na bramki. Na twarzach wszystkich zapanowała konsternacja. Ogarnęła mnie złość, myślałem, że wpadnę w szał. Kiedy wybierałem numer do kierownika obiektu, chcąc wykrzyczeć wszystkie swoje pretensje, przypomniałem sobie, że prosiliśmy o przygotowanie płyty głównej i bocznego boiska ze sztuczną nawierzchnią. Mając na myśli jedno, napisałem drugie. Rozłączyłem się.

Nie zdążyłęm nawet zakomunikować, że popełniłem błąd, kiedy górnicy ochoczo zadeklarowali się, że pomogą rozwiesić siatki i mecz będzie można rozegrać. Traktowaliśmy imprezę bardzo poważnie a mnie zależało, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Zapomniałem jednak, że w piłkę grali normalni ludzie, nie profesjonaliści, którzy na trawie o milimetr wyższej piłki już nie kopną.


O godzinie 10:00 zakończyliśmy spotkanie, w którym ZG Piekary pewnie pokonało bytomian 6:0 i pospiesznym krokiem musiałem udać się na główną murawę, gdzie nasi Oldboye mieli zmierzyć się z górnikami z Sośnicy. Określenie górników było jednak mylne, gdyż w składzie z Sośnicy znajdowali się gracze z lig okręgowych bądź niższych, którzy byli zatrudnieni na etacie w kopalni. Mimo to, wszyscy spodziewaliśmy się gładkiego zwycięstwa naszych Oldboyów, w końcu to byli piłkarze, którzy grali w ekstraklasie bądź na jej zapleczu. Skończyło się jednak na wyniku 0:1 w atmosferze niezwykłej nerwowości. Broniący wówczas Mirosław Dreszer kilkukrotnie wyzywał opiekuna rywali, za wystawienie zbyt mocnego składu, ten nie był mu oczywiście dłużny. Na uwagę zasługuje również postawa kapitana Oldboyów, Heńka, którego kilkukrotnie partnerzy z drużyny prosili o zejście, ten jednak z nadzieją, że dojdzie w końcu kiedyś do piłki, ani myślał ich posłuchać i korzystał z przywilejów kapitana.


Turniej zakończony, nagrody miały być wręczone o 19:00, więc można było nieco odsapnąć. Nic z tego. Telefon zaraz po moim przycupnięciu na murku zaczął wibrować w kieszeni. Odebrałem i zobaczyłem zabieganego u góry Adriana, który jakby mógł, to sięgnąłby po mnie na dół i wyrwał od razu do budynku. ,,Rafał....szybko.....na górę....Marek....woła....coś ważnego.....chce" zdyszany zdołał się wysłowić. Pobiegliśmy czym prędzej w stronę sceny, która rozstawiona została przed budynkiem klubowym. Marek dał telefon Adrianowi. Ten przez chwilę słuchał głosu z drugiej strony jednego z członków Rady Nadzorczej. W pewnym momencie zagotował się, jednak ze spokojem w głosie odpowiedział ,,mamy tutaj bardzo dużo roboty, za chwilę zaczyna się główna impreza, jak niby mielibyśmy to zrobić?" Po chwili oddał telefon Markowi i z niedowierzaniem powiedział ,,Dzwonił do mnie członek Rady Nadzorczej, z pytaniem dlaczego nas nie ma w kościele na mszy i czemu tak mało ludzi jest". Skwitowałem to uśmiechem, Marek w swoim stylu machnął ręką i przeszliśmy do analizowania harmonogramu dnia.

Główna impreza miała się zacząć o 12:00. O 11:45 znajdowaliśmy się w kontenerach, w sali konferencyjnej, gdzie Marek z roboczych dresów musiał założyć swój garnitur. Zakładając skarpetki przekazał nam świetną wiadomość. ,,Chłopaki, trzeba wymyślić coś na puchary". Nie bardzo zrozumieliśmy o co mu chodzi. ,,No dla drużyn grających w turnieju, nie zostały zrobione w tygodniu, bo nie było na to pieniędzy". ,,A dzisiaj są?" zapytałem retorycznie. ,,Podobno Prezes coś tam ma".
Adrian zadzwonił do Rudy Śląskiej, do gościa, u którego zazwyczaj załatwialiśmy tego typu rzeczy. ,,Proszę pana bo jest taka sytuacja, potrzebujemy puchary z grawerowanymi tabliczkami i czy mógłby nam pan pomóc?" zapytał niepewnie. Usłyszał odpowiedź twierdzącą i zapewne pytanie, na kiedy. Gdy powiedział, że na 16:00, w słuchawce wyraźnie usłyszeliśmy ponownie zapytanie, co Marka ewidentnie rozbawiło i nie mógł swobodnie założyć krawatu. Adrianowi do śmiechu jednak nie było, lecz ostatecznie facet się zgodził. To jednak nie koniec. Zadałem magiczne pytanie, jak po to pojechać? Adrian ponownie zadzwonił i po kilku minutach oznajmił ,,załatwione".





Na wielkim parkingu przed budynkiem klubowym rozstawione były dmuchane zjeżdżalnie, namioty, trampoliny a także stoły z animatorami dla dzieci. Nie mogło oczywiście zabraknąć cateringu, kilku namiotów z kiełbasami, piwem i śląskimi przysmakami. Wygrodzono sektor na pokazy m.in. straży pożarnej, policji czy jednostki wojskowej z Bytomia. Około godziny 13:00 zbierało się coraz więcej ludzi. Na scenie nie brakowało występów artystycznych a niedaleko Olimpijskiej tworzone było wielkie graffiti o tematyce Polonii Bytom. Co robiliśmy w tym czasie z Adrianem? Biegaliśmy tam i z powrotem. Tu trzeba było przynieść podkładki na scenę, komuś zanieść pieniądze, jeszcze gdzie indziej VIP-y nie mogły znaleźć cateringu. Pamiętam tylko, że za którymś wyjściem z kontenerów Adrian powiedział do mnie ze zmęczeniem i frustracją w głosie ,,teraz zapierdalamy, ale zobaczysz, że w przyszłości to zaprocentuje".

Po zremisowanym przez Polonię sparingu z drużyną z trzeciej ligi przyszła pora na wręczenie pucharów za Turniej Zakładowy, który sam w 90% zorganizowałem. o 19:06 (nie zapomnę tej godziny do dziś) przyjechał gość z Rudy Śląskiej, właściciel firmy z pucharami. Przekazał je nam w dwóch dużych workach, po czym udaliśmy się od razu pod scenę. Po cichu wsunęliśmy je z tyłu hostessie, która podawała trofea Prezesowi. Dwie minuty później zaczęło się wręczanie. Kolejny sukces za nami, wydawało się mission impossible, a po raz kolejny wyszło, że impossible w Polonii is nothing.
Siedziałem na schodach budynku tuż za sceną, z brudnymi rękami i spoconą koszulką. Kiedy ceremonia wręczenia miała się zakończyć usłyszałem zza kurtyny głos Marka ,,chciałbym na scenę zaprosić jeszcze jednego człowieka, bez którego ta impreza nie odbyłaby się i który wszystkiego świetnie dopilnował. Zapraszam Rafała Rymarza, głównego organizatora turnieju". Zrzuciłem smycz z kluczami z szyi, nie pamiętam gdzie je dałem (podobno wziął je Adrian) i wbiegając po schodkach słyszałem brawa około 200-osobowej grupy ludzi.



 Po takim dniu, było to niesamowite uczucie. Nie bardzo pamiętam sam moment wejścia na scenę, jednak czułem wtedy podniecenie i niezwykle miłe uczucie, jakim jest docenienie wkładu sił w organizację turnieju.



O 19:30 rozpoczęła się prezentacja drużyny. Koszulki wręczali: Prezes, Prezydent i Poseł na Sejm RP. Ja i Adrian staliśmy za kurtyną i podawaliśmy kolejno każde nazwisko, według wcześniej ustalonego planu. Przed pierwszym trenerem na scenie pojawił się Jacek Trzeciak, wieloletni kapitan Polonii, który dopiero co zakończył lub zakończono mu karierę sportową (opcję, która bardziej odpowiada proszę dobrać sobie samemu). Zebrał wiele braw i skandowań nazwiska i ze łzami w oczach zajął miejsce po stronie sztabu szkoleniowego. 
Tego wieczoru miał otrzymać koszulkę ze swoim nazwiskiem i zakomunikować, że numer 6 jaki nosił, od tej chwili będzie zastrzeżony. Niestety nie dostaliśmy na to zgody.

Imprezę zwieńczył koncert Libera i Sylwii Grzeszczak. Zwłaszcza wokalistka okazała się niezwykle sympatyczną kobietą, która rozdała mnóstwo autografów, dała świetny koncert a nawet skusiła się wejść do budynku klubowego i dziurawymi schodami udać się na vipowski catering w otoczeniu bytomskiej ,,elity".



 Gdy wchodziłem do budynku o mało nie dostałem policyjną pałką, którą porządkowi uciszyli trzech pijanych osobników, wykrzykujących jeszcze z ziemi zdanie ,,Sylwia, kocham cie!".

Dzień z Polonią dobiegał końca. Marek prosto z imprezy pojechał na wakacje do Chorwacji. ,,Chłopaki ogarnijcie na zakończenie tutaj parę rzeczy i idźcie do domu". Fajnie brzmiało. Wsiadł do auta i odjechał a na nas czekało składanie reklam pneumatycznych i rozkładanie ważących po 40kg barierek z zapakowaniem na auto włącznie. Na szczęście ochroniarze, którzy także skończyli swoją dniówkę, pomogli nam widząc ile jest do zrobienia i dzięki nim, uporaliśmy się ze wszystkim w 20 minut.

Siedząc sobie na schodach, z brudnymi spodniami, przepoconą koszulką, brudnymi i obdartymi rękami, na górny catering zaprosił nas Pełnomocnik Zarządu. ,,Zjedzcie coś chłopaki, bo wyglądacie jakby was matki nie kochały" i z głośnym śmiechem udał się na drugi koniec sali. Nie miałem zbytnio apetytu, zjadłem kilka ulubionych serków z nadzieniem, ciepły kawałek pieczeni i usiadłem z Adrianem na korytarzu, trzymając w ręku mój ulubiony drink - brandy z colą.

Wypiłem jednego i znów poczułem satysfakcję ze zorganizowanego eventu. Po drugim, nie pamiętam już nic.


P.S. W kolejnej części o Dębowej w beczce, derbach z Ruchem a także wyprawie Tico do Warszawy.

P.S.1. Stadion Polonii Bytom się należy.

1 komentarz:

  1. Super artykuł tylko szkoda że masakryczny był i jest burdel w klubie i gdyby nie parę osób i mianowicie ty jeszcze to wielki ciul by był a nie dzień z Polonią.

    OdpowiedzUsuń