czwartek, 27 września 2012

Walka o przetrwanie rozpoczęta - wspomnień cz.6

Następnego dnia zanim wstałem z łóżka rozmyślałem o tym, co dzień wcześniej powiedział mi Marek. Byłem zbity z tropu, z drugiej strony jednak poczułem w sobie złość i chęć udowodnienia, że nie można mnie skreślić tak szybko. Wezmę sprawy w swoje ręce - pomyślałem i poszedłem na Piekarską.

W drugiej połowie czerwca częściej pojawiałem się w biurze. Zaraz po egzaminach czym prędzej stawiałem się w pracy i pomagałem w rozpędzających się przygotowaniach do ,,Dnia z Polonią Bytom". Nie miałem pojęcia ile to wszystko jeszcze potrwa. Czy za chwile nie wejdzie do biura Dyrektor i nie podziękuje mi za dotychczasową współpracę w trybie natychmiastowym, bo przy umowie zlecenie miał taką możliwość. Takie spotkanie jednak mi nie groziło. ,,Góra" była tylko do przekazywania, a najgorsza rola pozostawała szefowi działu - Markowi Pieniążkowi. Jeżeli któryś z nas zrobił coś źle, nie było reprymendy Prezesa czy Dyrektora. Opiernicz zbierał najpierw Marek a dopiero później, w nieco łagodniejszej wersji docierało to do nas.




Któregoś dnia po wyjściu z pracy udałem się na siłownię. Zaraz przed wyjściem na trening zadzwonił telefon. ,,Cześć Rafał. Rozmawiałem teraz z Dyrektorem, pracujesz z nami do końca sierpnia". Był koniec czerwca, więc czasu by się pokazać i żeby mogli zmienić o mnie zdanie, było sporo.

Wiedziałem, że muszę zwrócić na siebie uwagę. W Polonii byłem od 23 marca i ani razu nie zamieniłem dłuższej wymiany zdań z Prezesem. Trzeba to było zmienić. Zdałem sobie sprawę, że jeżeli zrobię z nim wywiad, mogę wywrzeć dobre wrażenie i szansa pozostania wzrośnie. 
Prezes był osobą zabieganą, mającą mnóstwo spraw na swojej głowie. To też odbijało się na kontaktach z pracownikami czy zawieranymi z nimi ustaleniami. Kilka razy próbowałem umówić się na rozmowę i za każdym razem zapominał. W końcu jednak któregoś dnia zdecydowanym krokiem wszedłem do jego pokoju i niejako wymusiłem proponowaną od dwóch tygodni rozmowę. Udaliśmy się do pomieszczenia działu bezpieczeństwa, zamknęliśmy drzwi, usiedliśmy przy biurku i zaczęło się. Nie myślałem o tym, jaki jest mój cel i gdzieś miałem co mi powie, jaka treść trafi na stronę. Tu chodziło o mnie.

Rozmowa trwała około 25 minut. Wypytałem o fenomen bytomskiego Klubu, który awansował do ekstraklasy, o rozgrywki młodzieżowe a także pomysł powiększenia stawki w największej klasie rozgrywkowej. Przy każdym pytaniu starałem się panować nad głosem, intonować najważniejsze fragmenty, do których powinien odnieść się mój rozmówca. 
Z uśmiechem na twarzach wyszliśmy z pokoju a umowa była taka, że następnego dnia rano wywiad trafi do autoryzacji. Tak też zrobiłem. Oglądając wieczorem mecz ligi mistrzów, spisałem rozmowę z Prezesem, która zajęła około trzech stron a4. Był to mój pierwszy tak długi wywiad w życiu, z którego byłem cholernie zadowolony. Niestety i w tym przypadku roztargnienie Prezesa dało o sobie znać. Autoryzacja trwała ponad miesiąc czasu i nie zakończyła się powodzeniem. Nie dlatego, że wywiad był zły. Dlatego, że ciągle nie potrafił znaleźć czasu. To jednak przestało mnie martwić. Na początku lipca zauważyłem jakby poprawę relacji między mną a dowództwem. Przy podawaniu ręki były uśmiechy a czasem nawet krótkie rozmowy i wymiany poglądów. Dotyczyło to oczywiście Prezesa i Dyrektora, trzeciej osoby ,,z góry", która przesiadywała w biurze wspominał nie będę, gdyż na to zwyczajnie nie zasługuje i nie jest to bynajmniej brak skromności z mojej strony.
Wywiad z Prezesem po kilkunastu próbach reaktywacji ostatecznie nie został opublikowany.

Czasu pozostawało coraz mniej. ,,Dzień z Polonią" zbliżał się wielkimi krokami. Kolejna impreza do zorganizowania przez trzy osoby. Był to event, wymagający ogromnej pracy. Składały się na niego: turniej piłki nożnej, animacje dla dzieci, różnego rodzaju pokazy, koncerty gwiazd i oczywiście prezentacja zespołu przed rozpoczęciem rozgrywek. Moją działką było zorganizować przede wszystkim turniej piłkarski dla kopalń oraz chętnych firm czy stowarzyszeń. Pomijając oczywiście dzień finalny, kiedy ja i Adrian mieliśmy być od wszystkiego. 

Co za problem zorganizować taki turniej? Pestka. Szybko jednak zmieniłem zdanie, gdy w pierwszym dniu eliminacji (czwartek) drużyny zaczęły zjeżdżać na stadion. To im szatnia nie pasuje, a tu pryszniców nie ma, a dlaczego dostali tylko 2 zgrzewki wody, jak Sośnica miała 3(bo jeden z ich członków trzecią ukradł z recepcji) itp. Po inauguracji wszystko jednak przebiegało zgodnie z planem. Trzy spotkania w czwartek, pięć w piątek i pora na wielki finał w sobotę, podczas głównej imprezy. Wolałem wcześniej położyć się spać, bo wiedziałem, że pojęcie weekendu tym razem dla mnie nie będzie istniało.

Mimo świetnej pogody w środku tygodnia, sobota przywitała mnie deszczem i porywistym wiatrem. Nagła zmiana pogody wpłynęła na mnie zdecydowanie negatywnie. Przy Olimpijskiej wraz z Adrianem pojawiliśmy się około 7:00. O dziwo, na parkingu, gdzie miała odbyć się impreza, nie było nic. Aut, sceny, ciężarówek a nawet jakichkolwiek ludzi. Z budynku klubowego z dziwnym kapturem na głowie wyszedł Moneta, który niepewnym tonem poprosił nas o pomoc. Była to pierwsza z miliona czynności, jakie na nas czekały tego dnia. Po przejściu bramy wjazdowej, czekała ciężarówka z pracownikami firmy rozstawiającej scenę i nagłośnienie. ,,Chłopaki, musimy rozłożyć na terenie imprezy barierki" zakomunikował nam jeden z pracowników. Owe metalowe barierki ważyły sporo, więc na dzień dobry w deszczowy poranek najpierw trzeba było je załadować na ciężarówkę, później rozładować i rozstawić. Jedna ważyła około 40 kg a w sumie było nas czterech. 
Skończyliśmy po około 90 minutach i każdy z nas miał na twarzy wymalowaną agresję. Marek, który zaczął na początku prac uskarżać się na ból kręgosłupa i niestety nie mógł nam pomóc, poklepał nas po plecach i rzucił hasłem ,,do roboty, jest wiele rzeczy do ogarnięcia". Nie chcielibyście widzieć w tym momencie miny Adriana, który i tak na co dzień nie ma wymalowanej sympatii w mimice. 

Poszliśmy na zaplecze, by nieco ochłonąć, przeschnąć i nastawić się psychicznie do całego dnia. Wiedzieliśmy, że to dopiero 10% za nami. 

Około 9:10 przyjechały dwa autokary z zawodnikami kopalń: Sośnica i Bobrek-Centrum. ,,Panie a bydzie ta woda co wczorej, bo my wydoili całe trzi zgrywki?" zapytał kierowca. Otwarłem im kantorek i poszedłem sprawdzić boisko. Zaczęło się.



P.S. O przebiegu dnia z Polonią oraz miłym akcencie na zakończenie lipca, w kolejnej części.

P.S.2. Niebawem kilka słów o zakończeniu kariery przez Jacka Trzeciaka, z mojej - subiektywnej perspektywy.

P.S.3. Stadion Polonii Bytom się należy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz