wtorek, 18 września 2012

O pamiętnym zdaniu ,,to jest mój pierwszy wywiad" i o zaangażowaniu słów kilka - wspomnień cz.4

Następnego dnia przybyłem do pracy kilka minut przed godziną 9:00. Dowiedziałem się, że o 13:00 swój mecz rozgrywa drużyna Młodej Ekstraklasy, który pojedziemy wszyscy obejrzeć a moim zadaniem będzie oczywiście zrelacjonowanie najważniejszych wydarzeń na boisku. 

Około 12:30 zapakowaliśmy się do czarnego Renault Espace Marka Pieniążka, który zapewne przeklina go do dziś. Nasz mocny skład: Ja, Adrian i Moneta, uzupełnili jeszcze Kierownik ds. Bezpieczeństwa oraz Pełnomocnik Zarządu, zwany przez kibiców Popeliną, który charakteryzuje się nietuzinkowym śmiechem.
 Teiko wtedy zapewne spał. 
W drodze miałem przyjemność nie raz poznać walory głosowe pełnomocnika, który swoim śmiechem wydobywającym się z szyberdachu wprawiał w osłupienie ludzi na przystanku przy ul. Strzelców Bytomskich. Byłem nowy i czułem się trochę nieswojo. Nie potrafiłem znaleźć tematu, którym mógłbym nawiązać jakiś kontakt, rozpocząć rozmowę.



,,Co kurwa tak cicho siedzisz nowy?" z uśmiechem wypalił pełnomocnik i rąbnął mnie na tyle mocno w ramię, że o mało nie przywaliłem głową w szybę. Polonia ułatwia nawiązywać kontakty z ludźmi - co do tego nie mogłem mieć wątpliwości.

Gdy przyjechaliśmy na stadion udaliśmy się do znanego wszystkim budynku klubowego. W pewnym momencie Moneta zmienił kierunek podążania. Energicznym ruchem ręki pokazał, że mam iść za nim. Nieco zakłopotany przeszedłem przez skrzypiące drzwi a przede mną ukazał się długi, ciemnoniebieski korytarz. Przeszliśmy kawałek i zatrzymaliśmy się w miejscu. ,,To jest pokój trenerów - teraz Cię przedstawię".

W jednym momencie poczułem identycznie to samo, co przy poznaniu Adriana. Stres, skurcz żołądka i nawet pewną potrzebę fizjologiczną. Wszedłem za Pieniążkiem do pokoju. W nim przy dużym prostokątnym stole siedziało czterech mężczyzn. Trener Szatałow, asystent Brehmer, kierownik drużyny Szpernalowski oraz trener bramkarzy Dreszer. ,,Panowie, to jest człowiek od strony internetowej i bardzo chciałby przeprowadzić wywiad z Jurijem Szatałowem" przedstawił mnie Marek a ja miałem ochotę schować się w łazience obok i z niej nie wychodzić. Zawstydzenie połączone ze złością w środku, na twarzy zaś wymuszony uśmiech. Trener oczywiście, jak to w jego stylu, nie był zbyt pomocny i żartobliwie rzucił pytaniem ,,a o czym ja mam z nim rozmawiać?". No to Marek mi zbytnio nie pomógł, odpowiadając ,,Ty wiesz o czym". 

Kilka chwil później stanęliśmy ze szkoleniowcem przy wyjściu z budynku od strony boiska. Wyciągnąłem dyktafon trzęsącymi się rękami, włączyłem nagrywanie i palnąłem, nie wiem do dziś po jaką cholerę, ,,To jest mój pierwszy wywiad panie trenerze, zaczynamy". Na co Szatałow uśmiechnął się i w swoim łamanym polskim odparł ,,Daawaj Rafał, daawaj". 
Rozmawialiśmy około 10 minut, pytałem go o zremisowany mecz z Arką, o formę zawodników, o intensywność wyjazdów, bo niebawem mieli znowu jechać do Gdańska. Jak na pierwszy w życiu wywiad, było całkiem nieźle. No może poza tym, że zbyt długo zadawałem pytania i zbyt rozbudowane były zagadnienia z mojej strony. Gdy schodziliśmy po schodach w kierunku sektora olimp, z wrażenia i miłości do człowieka, który zgodził się na rozmowę ze mną, życzyłem mu spokojnych Świąt Wielkiej Nocy, podając rękę. Całe szczęście, że mocno mi ją uścisnął, gdyż nadepnąłem na ułamany kawałek schodów i gdyby nie jego refleks, zapewne skończyłbym na dole ze skręconym karkiem lub złamaną kończyną. ,,Niebezpieczny jest ten Twój Rafał" z uśmiechem rzucił do Marka szkoleniowiec, gdy podeszliśmy pod sektor.

Wywiad nie został przeze mnie opublikowany.

Półtorej miesiąca później poznałem, co tak naprawdę czeka mnie w tym dziale. Wiele razy, czy to na kibicowskim forum, czy na ulicy, można było usłyszeć, że w tym klubie to siedzi banda nierobów i wszystko można zrobić od nich lepiej. Całokształt ich pracy jest be.

Kilka słów o zaangażowaniu zatem. Gala 90-lecia Polonii Bytom. Niezwykła uroczystość tak zasłużonego dla polskiej piłki Klubu. Przygotowania trwały około trzech tygodni. Fakt, o którym nikt z krytykujących nigdy nie pomyśli. Kto stoi za organizacją imprezy? Trzy osoby. Marek, Adrian i Rafał - siedząc w pokoju ze szpitalnym oświetleniem przy Dworcowej 9. Na początku tygodnia wszystko szło zgodnie z planem, informacje prasowe, lista gości uzupełniana przez Prezesa z minuty na minutę, zaproszenia itp. 
Był czwartek, przeddzień imprezy. Wracając z uczelni około godziny 12 zadzwonił do mnie Moneta ,,Rafał, zjedz sobie porządny obiad, czeka nas ciężkie popołudnie". Brzmiało groźnie. 

Przybyłem na miejsce po 14. No i zaczęło się. Wypisywanie zaproszeń, usadzanie najważniejszych osobistości. Pozostała jedna kwestia. Bilety wstępu. Nie były one płatne, miały być docelowo przeznaczone dla zaproszonych. Każdy na wejściu miał otrzymać bilet z własnym nazwiskiem i numerem miejsca, które miał zająć. Pomysł Prezesa, który wbił mnie i Adriana na dobre kilka godzin w fotel. Minęła północ, a my dalej przy jednym biurku wypisywaliśmy kwadratowe karteczki, po czym na zmianę laminowaliśmy po 6 sztuk. I tak do 3 nad ranem. Skończyliśmy na numerze około 350, gdyż ,,na szybko" Prezes doskrobał kilka nazwisk. 
,,Na którą jutro?" zapytałem. ,,Wyśpij się i bądź na 9, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik". ,,To może ja w ogóle nie będę szedł do domu?" zapytałem złośliwie Monety, który jednak udał, że nie słyszy i wyszedł z pokoju.

Następnego dnia byłem w pracy o 9:30 przepraszając za spóźnienie, zupełnie jednak nie odczuwając poczucia winy. Jedyne co wtedy odczuwałem, to chęć przewrócenia się w łóżku na drugi bok. Sześć godzin później wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia, przebrani w koszule i garnitury. Wtedy też otrzymałem swój pierwszy krawat z Polonii Bytom. Bilety zapakowane, zaproszenia są, listy gratulacyjne gotowe. Jedziemy. 

W drodze nie wiedziałem co mnie czeka, pierwszy raz współorganizowałem z tymi ludźmi imprezę. I to jaką. 
Gdy dotarliśmy za kulisy, minęliśmy po drodze uczącego się z kartki nazwisk zasłużonych piłkarzy Dariusza Szpakowskiego i zabawiającego swoją makijażystkę Marcina Dańca. Pierwszy raz z bliska mogłem przyjrzeć się komentatorowi sportowemu, który swoim głosem powodował drastyczny wzrost emocji, zaś wiedzą irytację oglądającego. Na gali inaczej nie było. Człowiek, który zgarnął kilka tysięcy za poprowadzenie imprezy, nie znał Liberdy, tylko Luberdę, nie znał Trampisza, tylko Trapsza.

Gala przebiegała spokojnie. Wręczanie dyplomów, gratulacje i brawa. Do czasu. 
Po godzinie udaliśmy się po raz pierwszy na balkon, by zobaczyć jak przedsięwzięcie wygląda okiem zaproszonego. W pewnym momencie na scenie puchary odbierał Prezes Klubu. Było ich na tyle dużo, że nie miał ich gdzie dać. Jedna hostessa na scenie z lewej strony bije brawo z uśmiechem, wpatrując się w sufit, druga stara się ją naśladować. Dwie kolejne stoją za kurtyną a jedna siedzi koło nas rozbawiona opowieściami swojego kolegi. Za kulisami Marek wysłuchuje półtrzeźwych rozmyślań zirytowanego zachowaniem dziewczyn Dyrektora a my ile sił w nogach pobiegliśmy na zaplecze. Nie było czasu na przekleństwa czy reprymendy. Pamiętam tylko gotującego się Adriana, który w biegu mówił do siebie ,,wypierdalać na scenę, Prezes nie ma gdzie dawać tych pucharów". Gdy dotarliśmy Marek ze stoickim spokojem, jakby nic się nie działo, wysłał dwie dziewczyny za zasłony, które bijąc brawo z uśmiechem weszły w światła reflektórów. Podziwiałem go za ten spokój i opanowanie.
W międzyczasie okazało się, że bilety, których wypisywanie i laminowanie zajęło nam 5 godzin, są niepotrzebne, ponieważ gości jest zbyt dużo i wchodzenie na galę trwałoby zbyt długo. Nie mieliśmy już sił się tym przejmować. 

Wisienką na torcie był występ Marcina Dańca. Nie opowiadał nic nowego. Że polityka do bani, że reprezentacja nic nie gra. Ale wtedy to było fajne. Usiadłem z Adrianem na balkonie, wiedząc, że za chwilę to wszystko się skończy. Mimo kilku wpadek, czułem satysfakcję.
Czułem, że staję się ważnym elementem zespołu.


P.S. Na zdjęciu pierwsza z naszych wpadek tamtego wieczoru. Nie trzeba być spostrzegawczym :)
P.S.2. W kolejnej części (ostatni raz obiecuję) o rywalizacji w Quake Live oraz o tym, jak po raz pierwszy miałem być zwolniony poprzez cięcia kosztów.
P.S.3. W życiu zawsze może być lepiej, ale przy uwzględnianiu wszystkich eventów Polonii Bytom, należy brać pod uwagę możliwości personalne i finansowe tego Klubu. Niestety większość w tym mieście o tym nie pamiętała.

P.S.4. Stadion Polonii Bytom się należy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz