piątek, 21 września 2012

Strzelające pestki z cherry i headshoty w Quake live - wspomnień cz.5

Pierwsza poważna impreza za mną. Nie obyło się bez błędów, ale całokształt zdecydowanie na plus. Po zakończonej gali można było udać się do sali obok, gdzie znajdowały się najznakomitsze smakołyki. Od moich ulubionych serków zawijanych z nadzieniem, przez różnego rodzaju kanapki i sałatki aż na gorącej paście ze schabem w sosie pieczarkowym kończąc. Można było siąść, napić drinka i podsłuchać, jak ważne postacie postrzegają minioną już Galę 90-lecia Polonii Bytom. Najbardziej w pamięci utkwiła mi rozmowa przy barze z Julianem Rakoczym, byłym sędzią, wieloletnim działaczem a obecnie kierownikiem drugiego zespołu. 

Pan Julian siedział tuż przy ścianie i energicznym ruchem ręki zaprosił mnie do konwersacji. Analizowaliśmy miniony sezon w wykonaniu Polonistów, rozmawialiśmy również o organizacji gali i o trudach, jakie Pan Julian zaangażował w wypisywanie kilkudziesięciu zaproszeń (jedno z nich zaszczytnie stoi na mej półce). Cały czas jednak spokoju nie dawały mi dziwne zgrzyty w szczęce mojego rozmówcy. Łyk drinka, trzask coś między zębami, obrót i znowu rozmowa. Po kilku razach miałem już zamiar zapytać, czy wszystko w porządku, kiedy dostałem w kolano wystrzeloną z ust pestką z wiśni. Okazało się, że ,,Julek" pił drinka z cherry i znalazł sobie sposób na pozbywanie się pestek znajdujących się w szklance. ,,Dziwne te drinki tu majo" - skomentował nieco zszokowany tym faktem, używając swojego małopolskiego akcentu.
Uwielbiałem i uwielbiam tego człowieka do dziś. Mimo, że głośno rozmawia przez telefon, jego obecność zawsze poprawiała i poprawia mi humor. 



Po kilku dniach do naszej elitarnej czwórki doszedł fakt, że tak naprawdę nie mamy nic do zrobienia. Okres końca maja i pierwszej połowy czerwca to czas stagnacji. Sezon zakończony, piłkarze na urlopach, więc jakoś trzeba było zagospodarować czas. Pieniążek razem z Adrianem wpadli na genialny pomysł. ,,Zagrajmy w Quake Live" - oznajmił pewnego dnia rozochocony Moneta. Nie wiedziałem za bardzo o co chodzi, ale będąc w mniejszości, bo Teiko podłapał od razu temat, nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. 
Problem stanowiło jednak położenie mojego biurka. Pokój marketingu był pierwszym, tuż przy wejściu do siedziby. Do tego moje stanowisko pracy było tak usytuowane, że każdy kto wchodził do Klubu, widział co robię na laptopie. Problem trzeba było zwalczyć. 

Następnego dnia do klubu przyszły kartony ze sprzętem treningowym. Było ich dosyć sporo. Zawodnicy na urlopach, więc na cholerę im teraz sprzęt? Zamknęliśmy drzwi, zastawiliśmy aż po sam sufit kartonami i już nic nie mogło stanąć na przeszkodzie, by odpalić grę. Zainstalowanie na komputerze, szybkie wprowadzenie mnie w wirtualny świat dzięki Adrianowi i można było zaczynać. Nie trudno się domyśleć, że jako nowicjusz zbierałem ciężkie baty nawet od mniej grającego od dwójki maniaków, siedzących przy jednym biurku, Teika. Z czasem jednak dochodziłem do wprawy i nie byłem dostarczycielem ,,fragów". Gra na tyle weszła nam w krew, że mieliśmy regularne sesje, kiedy odpalaliśmy Quake'a, niezależnie od tego, co kto w danej chwili miał do zrobienia.
 ,,Rafał, jest godzina 13:00. Dopchaj kartony, zasłoń żaluzje, ja idę sprawdzić co robi kierownictwo" zazwyczaj brzmiał komunikat o rozpoczęciu partii przez Marka. Chwilę później wracał do pokoju a ja razem z Adrianem byłem już przygotowany. ,,Jedziemy! Jakby ktoś wszedł, skrót klawiszowy i ciężko pracujemy". 

Z roli statysty niestety nie zdołałem awansować a Adrian był nie do pokonania. Moneta razem z Adrianem toczyli wojnę na fragi, ale ten drugi pewnego razu wyprowadził Marka totalnie z równowagi. Kiedy Teika nie było w biurze a ja zostałem odstrzelony na starcie, toczyli wojnę przez dobre pół godziny. Z tego co pamiętam, przeszli przez co najmniej 6 plansz. Było 3:3. Na ostatniej Moneta prowadził jednym fragiem. W ostatnich 20 sekundach, niepokonany w rozgrywkach dniowych Adrian dwukrotnie zdjął Marka popularnymi ,,headshotami". Kiedy czas się skończył, Pieniążek wstał z krzesła, spakował energicznie laptopa do plecaka, rzucił niemrawo w naszym kierunku, że żona już czeka i wyszedł. Od tamtej pory, Quake odpalany był coraz rzadziej.

Minęła połowa czerwca, rozpoczęły się przedsezonowe problemy, czyli jak zrobić prezentację zespołu, nie mając na to pieniędzy. Przynajmniej licencję wtedy otrzymaliśmy bezboleśnie. 
Zanim jednak zakasaliśmy rękawy, czekała nas przeprowadzka z biura przy ul. Dworcowej 9 na ul. Piekarską 5. Niby blisko, jednak przenosiny musieli zorganizować pracownicy. 

Był deszczowy dzień. Niezwykle ponury. W naszym pomieszczeniu i przy szpitalnym oświetleniu, człowiek najchętniej położyłby się spać, mając gdzieś szafy, które za chwilę trzeba przenieść. Kilka minut po 9 do biura przyszedł Moneta z miną, jakby od rana męczyły go dolegliwości żołądkowe. ,,Pewnie skacowany, albo pogoda dobija go tak jak i mnie" pomyślałem. Widziałem jednak, że coś go gryzie. Spoglądał na mnie co jakiś czas kątem oka i nie bardzo wiedziałem o co może chodzić. ,,Rafał, póki co musimy poczekać na wypłaty, bo transza z canal+ jeszcze nie wpłynęła" markotnym tonem wydusił z siebie na początek. Wrażenia większego na mnie to nie wywarło, nic nowego. Później jednak dodał ,,byłem w pokoju u nich ( nich=szefostwa) i słyszałem coś o redukcji pracowników. Nie mówili o nazwiskach, więc nie wiem o kogo chodziło" trochę niepewnie dodał Marek. Nie musiałem zbyt długo myśleć, by dojść do wniosku, że jestem najkrócej pracującą osobą w biurze i jeżeli będą chcieli kogoś odpalić, to padnie na mnie. Nie zarabiałem jednak kokosów jako dorabiający sobie student, więc z drugiej strony wydawało mi się to niezbyt realne, by akurat na mnie mogli zaoszczędzić.

Przeprowadzka przebiegła zgodnie z planem. Biura przy ul. Piekarskiej 5 to była zupełnie inna bajka. Do dziś twierdzę, że była to najlepsza siedziba Klubu, w jakiej przyszło mi pracować. Osiem pomieszczeń. Na wejściu ukazywał się długi korytarz, pomalowany w seledynowym kolorze. Po prawej stronie znajdował się dział marketingu, po lewej aneks kuchenny i toaleta. Trochę dalej po prawej stronie swój pokój miał dział bezpieczeństwa, po lewej zaś księgowość. Na samym końcu był sekretariat z niezwykle sympatyczną Kalinką :) oraz pokoje Dyrektorów i Prezesa. 

W ostatnich dniach czerwca, po zdanym egzaminie przyjechałem na 13:00 do pracy. Marek zamknął za mną drzwi i usiedliśmy przy jedynym rozłożonym w pokoju biurku, pośród sterty kartonów czekających na rozpakowanie. ,,Rafał już wiem wszystko, odnośnie redukcji pracowników i cięcia kosztów". Nie ukrywam, że niby jeszcze nie wiedziałem a tak naprawdę już zdawałem sobie sprawę ze wszystkiego. Ogarnęła mnie złość i niedowierzanie. Przecież jeszcze kilka dni temu cieszyłem się, że udało się zdobyć pracę w miejscu, które jest moją życiową pasją, w klubie, który tak kocham. Teraz to wszystko miało się jednak bardzo szybko skończyć. Nie cateringi meczowe i alkohol za kilka tysięcy złotych. Za to oszczędności na ludziach, na człowieku, który zarabia trzy razy mniej, niż to całe jedzenie i alkohol jest warte. 

,,Nie wiem jak długo jeszcze z nami będziesz pracował, ale powiedziano mi, że chodzi o Ciebie" dokończył Moneta. Z wymuszonym uśmiechem na twarzy odpowiedziałem, że spodziewałem się takiego obrotu spraw i jest to dla mnie niezrozumiałe, gdyż nie miałem jakichkolwiek przesłanek o źle wykonywanych przez siebie obowiązkach. 

Wstałem, podałem mu rękę i wyszedłem. Marzyłem, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.


P.S. O mojej strategii, by pozostać w Klubie oraz o pierwszym zorganizowanym Dniu z Polonią, który wypruł nas z życia, w kolejnej części.

P.S.2. Stadion Polonii Bytom się należy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz